Ostatnia aktualizacja 7 stycznia, 2010
Przyjechaliśmy do T. bardzo podnieceni, przecież to miał być nasz pierwszy egzamin. Jeszcze w pociągu trenowaliśmy chin na (podobno jeden z egzaminatorów ma na tym punkcie „hopla”, tak mówił nasz instruktor), co o mało nie skończyło się wysiadką w K., gdyż starsza pani poskarżyła się konduktorowi że: „…wie pan, w tamtym wagonie to się biją chuligani!!!”. Na szczęście pan Konduktor okazał się wyrozumiałym człowiekiem, co skończyło się biletem o podwyższonej opłacie (z tego podniecenia zapomniałem go kupić).
Na salę na której miał się odbyć egzamin dotarliśmy bez przygód (bo o zaczepianiu nas przez miejscową inteligencję na dworcu głównym nie ma co wspominać). Nasz Instruktor już tam był, a egzamin miał się zacząć za 30 min., więc zaczęliśmy rozgrzewkę. Po luźnej rozgrzewce (jesteśmy pod koniec listy egzaminacyjnej) przyszła pora na Lien Bu Chuan. Wolne tempo i wysokie pozycje, tak mieliśmy się dogrzewać i tak też zrobiliśmy 3 razy. Następnie Shang Xia Zhi po 2 razy i Formy Walki każda po 20 razy na stronę. Chin Na obryliśmy w pociągu więc odpuściliśmy je sobie. Po tej rozgrzewce byłem lekko przegrzany, pot lał się strumieniami a koszulka była mokra. Skończyliśmy akurat w momencie gdy Główny Instruktor (ten co tak zwraca uwagę na Chin Na) poprosił aby ustawili się wszyscy którzy zdają egzamin. Gdy ustawiliśmy rząd było nas w sumie ze 40 osób, z tego ponad 25 na pierwszy pasek. Rozpoczął się egzamin.
Jakież było moje i kolegi zdziwienie gdy Główny Egzaminator wyczytał jako pierwszych, mnie i Eustachego (mój kolega). A mieliśmy się teraz trochę porozciągać… Oto co się działo:
- Lian Bu Chuan. Zmęczenie i zdenerwowanie albo zdenerwowanie i zmęczenie spowodowały że sekwencję robiłem jak na rozgrzewce (wolne tempo i wysokie pozycje, przyp. autora) a do tego sztywno, pochylając się i odrywając tylnią stopę w Deng San Bu (o tym dowiedziałem się później od mego Instruktora).
Wynik: mój trener na dywanik a potem „prośba” Głównego Instruktora do wszystkich prowadzących zajęcia aby weryfikować wcześniej osoby podchodzące do egzaminu. Sekwencja oczywiście nie zaliczona. - Shang Xia Zhi. Lepiej, dużo lepiej. Gdybyśmy tylko nie zatrzymali się na początku drugiej części, Eustachy nie walnął mnie pięścią w nos przy zakończeniu (pomyliły mu się strony) to podobno była szansa zdać.
Wynik: rozbity nos i nie zaliczona sekwencja. - Formy Walki. Tu mieliśmy się pokazać, formy walki to nasz żywioł. Pierwsza poszła błyskawicznie: odrywamy stopy, biodra się nie skręcają. Druga lepiej, zwolniliśmy i Eustachy ma ją zaliczoną. Ja nie, bo drugi blok mam fatalny, ale jak nie ma być fatalny jak Eustachy mierzy w mój nos w którym dopiero co krew zaschła. Trzecia i czwarta zaliczone ale piąta fatalnie. Dolny blok ma być na dwa a nie na jedno tempo (przy okazji jeden z Egzaminatorów przypomniał sobie że obaj ten blok robiliśmy źle także w San Shar Tzy).
Wynik: formy nie zaliczone i prysł czar iż San Shar Tzy „prawie zdaliśmy”. - Qin Na. No, tutaj to naprawdę miało być nieźle, przecież tą naukę drogo opłaciłem (opłata podwyższona PKP). I było do trzeciej dźwigni… A jest nią: Skręć Ciało by Schwytać Małpę. Eustachy tak się przejął sugestią abyśmy wykonywali szybciej techniki że usłyszałem tylko głuche „chrup” i lewa ręka zwisła luźno a ja krzyknąłem „Ałaaaa!!! K…mać!!!!”.
Wynik: standardowo, nie zaliczone plus zwichnięty bark i uwaga Komisji Egzaminacyjnej aby panować nad emocjami. Dobre sobie…
Na pogotowiu minęły mi dwie godziny, to nie był problem, pociąg mieliśmy za cztery godziny. Problemem był Eustachy który cały czas biegał koło mnie i mówił: „…sorry, sorry, przepraszam, naprawdę nie chciałem.”. Ale gdy wchodziliśmy do budynku pogotowia tak bardzo chciał pomóc i pobiec dowiedzieć się gdzie trzeba się zgłosić, że zapomniał iż jestem tuż zanim i puścił drzwi wejściowe, które jak łatwo się domyślić uderzyły mnie w bark (zgadnijcie który???). Dzięki temu od razu wiedziałem gdzie się zgłosić gdyż na moją głośną wiązankę wybiegli chyba wszyscy medycy w tym pogotowiu. Wieczorem udało mi się dotrzeć do domu, co przywitałem z ulgą a rodzice z przerażeniem.
Wynik egzaminu: Ręka w gipsie (dwa miesiące), nos fioletowy (sześć dni), pełna korekta materiału. Czy jestem załamany?? Co za pytanie. Oczywiście że nie, przecież gdy teraz będę podchodził do egzaminu już będę wiedział „o co chodzi”.
Panasonik 😉
Ps. Wszystkie zdarzenia i osoby występujące w tym opowiadaniu są tylko moim wymysłem (a może nie… 😉 ).